w poniższej relacji zapraszam serdecznie do wspólnej wędrówki na najwyższy szczyt polskich Tatr, a mianowicie Rysy. Będzie nam towarzyszyć mocne letnie słońce, piękne widoki i międzynarodowy wymiar, albowiem wędrówkę zakończymy po słowackiej stronie. Ciekawi? Proszę się rozgościć!
Zamiast wstępu pokażę na mapie, jak wyglądała wędrówka
Link do trasy: https://mapa-turystyczna.pl/route/qa8m
Palenica Białczańska i trzy łyki kawy
Przed 5:00, po ponad 3-godzinnej podróży z Cieszyna, zostałam nagle wyrwana ze snu. Ciężki poranek, kilka łyków kawy, zmiana butów, zakup biletu i w drogę. Półprzytomna rozpoczęłam walkę z asfaltem. Było przyjemnie chłodno, a na trasie do Morskiego Oka minęłam sporo wędrowców. Nie powiem, że chodzenie asfaltem należy do przyjemnych. Jestem fanką innego typu ścieżek, jednak ten nudny spacer przerywają piękne migawki, na których wyłaniają się tatrzańskie granity. To robi na mnie ogromne wrażenie. I jakoś mija ten najnudniejszy, 9-kilometrowy fragment wędrówki.Morskie Oko i tłumów brak
Czarny Staw pod Rysami
W górę serca!
Nie uszłam więcej niż 300 metrów, kiedy to przy mijance szturchnął mnie chłopak i niemalże wpadłam do stawu. Piękny początek, pomyślałam. Dreszcze mnie przeszły, bo mało brakowało, jednak treningi równowagi robią robotę. Uff. Idę dalej, wszak Rysy nie przybliżyły się ani trochę, ciągle mi o 3 km za daleko od nich. Mapa pokazała, że za 3 godziny i 20 minut mogę szczytować. Jeszcze tylko niecałe 1000 metrów w pionie. A tysiąc metrów to kilometr. O mamo! Miałam więc sporo czasu na przemyślenia. I tak myślałam sobie czy, na przykład, wśród osób, które minęłam na szlaku do Morskiego Oka były tatrzańskie dziewice i prawiczki. No wiecie, tacy, co w Tatrach pierwszy raz są. I czy oni na przykład idą tak jak ja na Rysy? I czy oni na przykład tak jak ja, analizują mapę i wiedzą, że te Rysy to daleko i wysoko i że może nie być łatwo? I czy oni później wrócą w te Tatry kiedyś? Idę, myślę, patrzę pod nogi, staram się nadto nie sapać i nie straszyć. I wtem obracam się. Ładnie, prawda?
Czasem zdarza mi się zagadać kogoś na szlaku, a idąc na Rysy miałam wielką zagadkę w głowie. Czy początkiem lipca trzeba mieć jeszcze raczki czy da radę bez? Relacje w intrenecie nie dały odpowiedzi na te pytania. Ja raczków w swoim plecaku nie miałam. Zapytałam zatem pierwszego, wędrującego samotnie turystę, który szczytowanie miał już za sobą. Powiedział, że są dwa płaty śniegu, po których trzeba przejść, ale da radę bez raczków. Uff, ulżyło, kiedy stanęłam przed pierwszym płatem. Kijki były pomocne, choć nie każdy je miał, a też dał radę.
Piękną tatrzańską biżuterią są także kwiatuszki. Uwielbiam. :)
Odcinek od łańcuchów na szczyt minął mi dość szybko. Nie było tłumów na szlaku (to było jakoś między 9:30-10:30). Ruch był płynny i szło się naprawdę przyjemnie. Co innego spotkało mnie na szczycie, który był jak na 10:30 dość mocno oblężony. Nie chcę sobie wyobrażać, co tutaj musi się dziać w “godzinach szczytu”.
Rysy
Pokręciłam się po polskiej i słowackiej stronie, znalazłam ustronne miejsce, wystawiłam pyszczek do słońca, chłonęłam moc witaminy D i zjadłam przepyszną bułkę mocy, która miała dać mi energii na kolejne kilometry. Fajnie na tych Rysach.
Zejście na słowacką stronę
Nie odeszłam daleko od szczytu, kiedy spotkałam trójkę rodaków. Dwóch dorosłych i jeden chłopak z niepełnosprawnością. Mężczyźni wnosili go na szczyt. Przed sobą mieli już tylko kilkanaście metrów. Za sobą niewyobrażalny dla mnie trud wędrówki. Trud spełnienia marzenia? Być może. Uśmiechnęłam się do nich, pozdrowiłam, powiedziałam, że ich podziwiam, bo z mojej krtani nie potrafiło wyjść nic innego.
Poszłam dalej, w stronę przełęczy Waga, którą świetnie widać na tym zdjęciu:
Od przełęczy już tylko kawałek dzieli do schroniska i tutaj cały czas zalega śnieg. Ścieżka jest mocno wydeptana, jednak nietrudno o poślizgi. Trzeba uważać. Część odcinku ze śniegiem można obejść.
Na szlaku poniżej schroniska ruch jest dość spory, ale nie tworzą się zatory. W miejscu z metalowymi schodami i łańcuchami trochę się gubię, bo wygląda jakby został tutaj ustalony ruch w określonym kierunku. Nie tylko ja mam z tym problemy. Doprawdy Słowacy nie widzieli, jak udziwnić ten odcinek. Dali tutaj łańcuchy, schody, liny i plastikowe taśmy. Kreatywnie.
Idę dalej, jest zdecydowanie lepiej i ścieżka też w miarę równa, przynajmniej przez jakiś czas. Zbliżam się do Żabich Stawów, zerkam czasem na siebie, jeszcze niedawno byłam tak wysoko. :)
Po opuszczeniu surowej części Tatr, czyli zejściu niżej, krajobraz zmienia się o 180 st. Mniej więcej od minięcia Żabiego Potoku mamy nagły atak zieleni. Takiej lipcowej, świeżej, soczystej.