Naszą nocną wędrówkę rozpoczęliśmy na parkingu przy Popradzkim Stawie. Tutaj startuje niebieski szlak, który zaprowadzi nas nad sam staw. To, niestety, 4 asfaltowe kilometry, które, wiadomo, dłużą się najbardziej. Mieliśmy szczęście, że po pierwszym kilometrze dreptania podwiózł nas dostawca pieczywa, jechał do schroniska, ufff… Zaoszczędziliśmy trochę czasu i szybko znaleźliśmy się na porządnym szlaku turystycznym - z różnej wielkości kamieniami, trawą między nimi, wystającymi korzeniami i...podejściem.
Pierwszy raz wędrowałam w Tatrach w środku nocy. To niesamowite uczucie - tylko nasza dwójka (nie zauważyliśmy innych czołówek) i tatrzańskie kolosy wokół, spowite czernią nocy. W głowie odtwarzałam sobie ten szlak sprzed kilku lat, kiedy na moim celowniku były Rysy. Wówczas jeszcze nie było metalowych schodów i innych takich na szlaku. I szłam przez te żelastwa pierwszy raz i niefortunnie zahaczyłam nogą, trochę zabolało...dopiero wieczorem na SORze dowiedziałam się, że lekko skręciłam kostkę. Przybrała rozmiar raz większy, co zdziwiło moje oczy, bo dalszą część szlaku pokonałam bez bólu… Nigdy nie polubię takich ułatwień.
Kiedy minęliśmy je, wiedziałam, że za niedługo będzie schronisko. Idąc w ciemnościach trochę gubi się czas, bo trudno o dobrą orientację (to mój problem). Szlak mija jednak zdecydowanie szybciej, bo nie robimy zdjęć ani przerw.
Na chwilę przed dotarciem do schroniska widzimy trzy czołówki przed nami. Aha, nie jesteśmy tutaj sami.
W schronisku robimy krótką przerwę, oczy tak bardzo się kleją i stół próbuje nas zatrzymać siłą grawitacji, jednak zbieramy się, jak robią to inni ludzie w schronisku. Docieramy do przełęczy Waga, tutaj widzimy, że powoli budzi się do życia nowy dzień. Ruszamy dalej trawersując Ciężki Szczyt. Początek szlaku (piszę szlaku, choć, jak wiadomo, jesteśmy już poza oznakowaną ścieżką), nie zapowiada się łatwy. Ostrożnie pokonujemy fragmenty ze zmrożonym śniegiem i pniemy się do góry. Nie jest komfortowo, paluchy szybko marzną, jednak kierujemy się w stronę słońca.
Po dotarciu do schroniska okazało się, że ostatni nocny odjechał. Musieliśmy zasuwać dalej. :)
Na Przełęczy Waga zaczynają dziać się cuda...
Wokół nas robi się coraz jaśniej, a niech to, myślę, nici ze wschodu słońca! Ale panorama trochę gasi wewnętrzną złość. No, nie ma czasu na fochy, bo do szczytu mamy jeszcze trochę drogi do pokonania. Drogi momentami bardzo stromej, więc zapominam o tym, że przegapiliśmy wschód słońca i koncentruję się na kamieniach pod moimi stopami.
Rysy w całej krasie
Maszerujemy w stronę słońca!
Widok pod nogami, gdzie momentami było dość stromo...
Widok za plecami całkiem niezły ;)
Docieramy do fragmentu z klamrami, a stamtąd już tylko chwila na szczyt. Płytami idzie się nieco lepiej niż wśród kamieni. No i coraz więcej ciepła dociera do nas przez słoneczne promienie. Ufff!
Jesteśmy na szczycie! Słońce wzeszło chwilę wcześniej, a trwający spektakl światła i chmur o poranku odbiera mi mowę...
Słońce wschodzi zza Gerlacha
Wysoka 2547 m n.p.m. (zachodni wierzchołek)
Na planie ostatnim Babia Góra - królowa Beskidu Żywieckiego). W tle dumnie prezentuje się Giewont, tuż przed nim Świnica i Kozi Wierch oraz Orla Perć. Na planie najbliższym Mięguszowiecki Szczyt Wielki, Rysy i Niżne Rysy.
Smoczy Staw leżący w Dolince Smoczej - odnodze Doliny Złomisk
Ekipa biwakująca na szczycie, a w ich tle śmietanka polskiej części Tatr Wysokich.
Raz jeszcze Smoczy Staw, tym razem w towarzystwie Kopek - najwyższy szczyt to Wielka Kopka 2354 m n.p.m. Za Kopkami diabelsko pięknie prezentuje się Grań Baszt z najwyższym szczytem Szatanem - 2421 m n.p.m.
Szybko zakładam wszystkie warstwy, jakie zalegały mi w plecaku. Wiatr potęguje zimno. Na szczycie spędzamy długą chwilę, rezygnujemy z przejścia na drugi wierzchołek. Zmrożone momentami fragmenty tej trasy nie byłyby raczej naszymi sprzymierzeńcami. Stojąc przy krzyżu czuję się absolutnie spełniona tego dnia.
Po chwili żegnamy się z ekipą, która biwakowała tutaj przez noc i schodzimy. Częściowo tą samą trasą, by później odbić w stronę Siarczańskiej Przełęczy i stanąć u bram Doliny Złomisk. Na zejściu nie mamy żadnych problemów i nie korzystamy z żadnego sprzętu. W czasie naszego zejścia pogoda była bardzo dynamiczna.
Panorama przed nami jest rdzawa (to jesień!) i muszę przyznać, że to jedna z piękniejszych dolin, w jakiej się znalazłam. Choć mało w niej roślinności, ma ona coś, co urzekło mnie od pierwszego spojrzenia. Niestety chmury, które zaczęły zbierać się na szczytach, nie pozwoliły na pełne poznanie okolicy, to jednak mam taki plan, aby powrócić w ten teren jak najszybciej…
Chowamy się pod skałą, osłaniamy się przed wiatrem i pozwalamy, żeby słońce świeciło nam prosto w oczy. Znaleźliśmy fantastyczny punkt obserwacyjno-biwakowy. Widzimy wspinaczy w drodze na Szarpane Turnie, widzimy taterników w drodze na Wysoką, pijemy gorącą herbatę i zajadamy kanapkę. Nasze trudności skończyły się chwilę wcześniej, przyszedł więc czas na zasłużony biwak.
Przed nami jeszcze długa droga przez dolinę i smutny obowiązek zejścia asfaltem. Ale zanim to nastąpi, pstryknę jeszcze kilka zdjęć, będę łapała równowagę na chwiejnych kamieniach na szlaku i pozdrowię kilku turystów, którzy nie załapią się na takie widoki, jakie ja miałam szczęście podziwiać.
Żegnając się z jesiennymi Tatrami nie wiedziałam, że dane mi będzie wrócić w nie tydzień później. Relacją ze zdobycia Czarnego Szczytu podzielę się z pewnością.
Z pozdrowieniami
Agnieszka