Špik zadowoli wymagających wspinaczy i zwykłych górołazów. Jego północna ściana przyciąga tych pierwszych, a mozolną wędrówkę południowym stokiem wynagrodzi szeroka panorama ze szczytu.
Špik, jaki jest każdy przyjeżdżający do Krajnskiej Góry widzi. Špik jest szpiczasty, w końcu nazwa nie wzięła się znikąd. Wysokością być może nie zachwyci, ale czy tylko to liczy się w przemierzaniu szlaków? Zapraszam na relację z upalnej wędrówki po dzikim rejonie Alp Julijskich.
Špik - trasa turystyczna
Początek i koniec trasy: parking przy Rosyjskiej drodze, przed schroniskiem Mihov dom na Vršiču
Dystans: 11,3 km
Czas przejścia: 6 h
Suma podejść: 1539 m
Najniższy punkt: 923 m n.p.m.
Najwyższy punkt: 2472 m n.p.m.
Ruszamy? 👉👉👉
Špik stał się czwartym celem naszych alpejskich wędrówek. Po Triglavie, Prisojniku i Jalovcu chcieliśmy trochę "odpocząć". Zwłaszcza że ten ostatni dał nam nieźle w kość. Nie zrywaliśmy się zatem o świcie, w końcu na urlopie trzeba też się wyspać albo po prostu poleżeć. Poleżeć i czasem poruszać obolałymi kończynami i przekonać się, że ten ból oznaką prawdziwą życia jest. ;) Zatem po niespiesznej pobudce, takim również, a na dodatek pełnowartościowym śniadaniu, wsiedliśmy na pokład samochodu z napędem 4 × 4 i przed godz. 11:00 zameldowaliśmy się na małym parkingu. O dziwo, bez problemu znaleźliśmy wolne miejsce, zawiązaliśmy porządnie buty i ruszyliśmy. Początek szlaku był bardzo fotograficzny i nieco tłoczny. W pobliżu znajduje się mała kaplica, a dwa kilometry od drogi schronisko Koča v Krnici. Ścieżka do niego prowadzi lasem i to będzie ten wyjątkowy moment w cieniu. Warto z tego powodu docenić nudne leśne ścieżki. ;)
Samo schronisko minęliśmy, a przez moją głowę przeleciała myśl o przeistoczeniu się w jakąkolwiek butelkę z obrazka powyżej. Oj, tak bardzo było lato. ;) Ale przecież w góry serca, na świętowanie trzeba będzie poczekać kilka długich godzin.
Po chwili znaleźliśmy się na wysypisku kamieni i sztuką czasem było znalezienie oznakowania, które nigdzie indziej, tylko na kamieniach się znajdowało. Pierwsze dwa kilometry miały wieść wzdłuż rzeki, ale jak już wspomniałam, zdarza się, że w czasie lata one w y s y c h a j ą. Początkowe półtora godziny było dość przyjemne. Nie myślę tutaj o tym, co mieliśmy pod stopami, a raczej o tym, że do stromych ten szlak nie należy. Od parkingu przez pierwsze około 5 kilometrów powoli zdobywaliśmy wysokości, a co za tym idzie, serwowaliśmy naszym oczom całkiem przyjemne widoki. :)
Zmęczenie po Jalovcu i upał dawały mi w kość. Zdobywając wysokość o wiele częściej miałam ochotę zatrzymywać się i robić zdjęcia. Albo po prostu usiąść i patrzeć i nic więcej. Z tyłu głowy ciągle przewijała się myśl, czy aby na pewno 2 litry wody w bukłaku wystarczą, skoro dość często ją sączę, bo n i e m i ł o s i e r n i e chce mi się pić.
Wróćmy na szlak, bo na nim pojawili się pierwsi szczęściarze - zdobywcy szczytu, którzy z pewnością spieszyli się do schroniska po zasłużoną nagrodę. Odpowiednio schłodzoną rzecz jasna. Dodam, że tych ludzi, których mijaliśmy w drodze na szczyt to więcej niż moich dziesięć palców u dłoni nie było. Podejrzewam, że więcej owiec pasło się na zboczach, jednak gdy tylko usłyszałam znajomy dźwięk żelastwa zawieszonego na szyi przywódcy stada, nawet nie śmiałam spojrzeć w tamtym kierunku. Doprawdy, po przygodach z poprzedniego dnia, ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę w drodze na Špik, to bycie pastereczką. :)
Kiedy minął 5 kilometr od naszego startu, góry zrobiły się jakby bardziej strome, a wewnętrzny głos, który wołał: p i ć, stawał się coraz głośniejszy.
Wąska ścieżka wiodła między kamieniami, do naszego celu nie pozostało już wiele. Jakieś 400 metrów od Špiku znajduje się niewiele niższa Lipnica (2417 m). Uwielbiana przez owce, które zostawiają pułapki gdzie popadnie. ;) Z jej szczytu rozciąga się cudowny widok na nasz cel. O ile przyznam, że pokonanie tych 6 km nie było wielkim wyzwaniem, o tyle ostatnia prosta nie zaserwuje nam nudy. Ścieżka wiedzie granią przypominającą płetwę, jest stromo, są ekspozycje i nie ma żadnych zabezpieczeń. Kamienie czasem wyślizgną się spod stóp lub ukruszą. Czujność nie może nas opuścić. Chwilę później wylegujemy się w pełnym słońcu na szpiczastym Špiku. Mamy go na wyłączność. :)Nie zamierzaliśmy wracać tą samą drogą. Wybraliśmy ścieżkę nieco krótszą
Mierzyła niewiele ponad 5 km, a jej charakter był zupełnie inny. Przed słynną (i piękną!) płetwą, szlak odbił w szeroki pełen małych kamieni żleb. Jako że taktykę schodzenia w takim terenie ćwiczyliśmy dzień wcześniej schodząc z Jalovca, poszło nam całkiem sprawnie. Taktyka ta polegała na technice zejścia jak w rakach zimą. Jeśli opanuje się ją w miarę sprawnie, to dość szybko traci się wysokość. Osobiście polecam opanowanie jej, bo poślizgi w tym terenie do przyjemnych nie należą. Potwierdzam. :)Z szerokiego żlebu przenieśliśmy się na wąską ścieżkę, która dość ostro schodziła w dół.
Ale zanim zaczęliśmy zejście, opróżniliśmy buty, do których dostało się pełno drobnych kamieni. W kość dostały nasze kolana i trochę oczy, bo droga powrotna nie serwowała już takich widoków jak podejściowa. Dość szybko znaleźliśmy się między drzewami - co to była za ulga, po godzinach spędzonych w pełnym słońcu. Uff... :)Na zakończenie wędrówki znaleźliśmy się na cudownej alpejskiej polanie.
Takiej z obrazka, gdzie czas się zatrzymuje. Krowy spokojnie przeżuwają trawę, a kozice znienacka wyskakują z małego domu. Jakie było moje zdziwienie, kiedy kilka ciekawskich osobników postanowiło skontrolować szlak. ;) I w takich momentach zapomniałam o bolących kolanach, o braku wody w bukłaku, o litrach potu wylanych na słonecznym podejściu i kilku nieprzyjemnych przewrotkach podczas zejścia.Komu polecę tę trasę? Wszystkim, którzy:
- lubią wyzwania,
- są w szczytowej formie,
- nie boją się ekspozycji,
- chcą uciec od tłumów,
- lubią, kiedy widoki zapierają dech,
- wiedzą, jak poruszać się po alpejskich szlakach,
- lubią odkrywać dzikie zakątki.
A na zakończenie dnia uzupełniliśmy płyny, bo wiecie, że w czasie upałów ważne jest odpowiednie nawadnianie. ;)
Špik - jak przygotować się do zdobycia szczytu?
Buty. Dobre, sprawdzone podejściówki albo buty za kostkę - jak kto lubi i nosi. Ważne jest, żeby były sprawdzone i dobrze trzymały się skały.
Kask. Mieliśmy i założyliśmy. Wiadomo - Alpy Julijskie kruszą się, więc warto zabezpieczyć nasze centrum sterowania.
Sprzęt na via ferraty tutaj nie przyda się, nie spotkamy na szlaku żelastwa.
Woda. Radzę zabrać dobry zapas wody. Rzeki oznaczone na mapie lubią znikać latem. ;)
Cokolwiek na głowę i krem z filtrem.
Z pozdrowieniami
Agnieszka albo Pastereczka :)
*********************************************************************************
Może zerkniesz?