Za jakieś 9 godzin, kiedy będziemy już spełnieni, szczęśliwi i ciutka zmęczeni, na pytanie Mania: "A właściwie to po co my po tych górach chodzimy? Zamiast wyspać się i odpocząć przez TV", ja odpowiem bez chwili wahania: "Przez lato przyjeżdżam tutaj dla kwiatków". :)
Sobota, godzina 2.50. Niektórzy rozkręcają melanże, inni wrócili już z imprez, a ja staram się nie wyrzucić brzęczącego telefonu przez okno.
Zaspane oczyska otwierają się, a ciało niespiesznie idzie się ogarnąć. Autopilot działa. Kawa, jedzenie, sprzęcior, poduszka i w drogę! :) Uff, całe szczęście to nie ja spędzę dziś 8 godzin za kółkiem. Około 4 godzin drogi w jedną stronę - tyle dzieli naszą ekipę od Szczyrbskiego Jeziora. To tam zaczniemy i skończymy wędrówkę.
Dojazd do punktu startowego upływa dość szybko. Trochę drzemki, trochę widoków, trochę Duolingo, trochę gadania i trochę muzyki. Im bliżej celu, tym ochota na sen jest większa i jakby poziom irytacji rośnie także. Bo jak to tak? Pobudka w środku nocy, tyle godzin jazdy, a wokół nas magiczna mgła, przez którą nie widzimy absolutnie nic na odległość większą niż 100 m.
Podążamy żółtym szlakiem, który ma zaprowadzić nas aż na Bystrą Ławkę, czyli przełęcz na wysokości ok. 2300 m n.p.m. Idziemy Doliną Młynicką - jedną z najdłuższych tatrzańskich dolin (ok. 6 km), a po drodze czeka nas sporo atrakcji. Dolina, z pewnością piękna - tak pokazywały ją Google - dla nas owiana jest tajemnicą.
Mglisty krajobraz nie chce ustąpić, a mijane kolejno charakterystyczne punkty, np. Wodospad Skok, są niewyraźne. Idę więc i patrzę na gdzieniegdzie pojawiającą się roślinność. Kiedy w czasie majówki odwiedziłam Tatry, tutaj wiosna powoli się rozgaszczała. Więc letnie, tatrzańskie trekkingi to dla mnie czas absolutnie wyjątkowy. Bo ja, poza widokami, szalenie lubię tatrzańską roślinność. Każdy najmniejszy kwiatek jest dla mnie święty. Im wyżej, tym tego życia jest mniej. Im wyżej, tym każde żywe stworzenie staje się dla mnie cudem. Za jakieś 9 godzin, kiedy będziemy już spełnieni, szczęśliwi i ciutka zmęczeni, na pytanie Mania: “A właściwie to po co my po tych górach chodzimy? Zamiast wyspać się i odpocząć przez TV”, ja odpowiem bez chwili wahania: “Przez lato przyjeżdżam tutaj dla kwiatków”. :)
Wróćmy jednak na szlak, bo tutaj robi się coraz bardziej tłoczno. Mijamy osoby z mniejszym bagażem doświadczeń, których zaskoczyły łańcuchy na trasie. Nas z kolei zaskoczyła nieumiejętność użycia żelaznych ułatwień. Niestety, nie pierwszy i nie ostatni raz. Całe szczęście nie było pod nami pionowej ściany. Całe szczęście mamy też szybsze nogi i udaje nam się ruszyć żwawiej. Nie wiem, skąd te supermoce, skoro półtorej godziny wcześniej byłam skłonna zostać w samochodzie i zaprzyjaźnić się z poduszką. ;)
Jeśli tatrzańskie kopczyki są takie niskie - wiedzcie, że pewnie dzieje się tak za sprawą Mania. Jego dokładane mikrokamienie nie dają pola do popisu innym turystom. A ten zaciesz na jego twarzy! Tylko spójrzcie, ile ma z tego frajdy! 😉
Zerwał się zimniejszy wiatr, więc przyspieszyliśmy krok. Po krótkim odcinku wszyscy stanęliśmy. Przez półtorej godziny mglistej wędrówki, nagle jakieś poruszenie. Na niebie pojawiają się i znikają błękity. Po naszej lewej wyłaniają się wierzchołki. Zrobiło się jaśniej. Po chwili słońce wygrało z chmurami i zaczęło nas rozgrzewać. Decyzja jest szybka i jednomyślna: czas na śniadanie na trawie! :)
Naładowani energią ruszamy dalej. Idziemy w promieniach słońca, mijamy coraz liczniejsze grupy turystów. Gdzieś w oddali dają o sobie znać świstaki. Jak widać słońce nie tylko nas pobudza do życia. :) Droga mija nam dość szybko. Nie ma żadnych mocniejszych podejść, one dopiero przed nami, o czym przekonamy się za kilkoma stawami.
Wspinamy się powoli, przed nami kolejny zamglony fragment trasy. Stawy w Młyńskiej Dolinie owiane są tajemnicą - to już kolejny, które otuliła mgła. Nie powiem, że nie lubię takich klimatów. Lubię bardzo. :)
Ale docieramy do kolejnego, którego nazwa mnie zwyczajnie śmieszy. Capi Staw (2072 m n.p.m.). Zerkam na niego z różnych stron i mówię moim kompanom, że przypomina mi serce. A oni patrzą na mnie jak na dziwaka. Trochę mam rację, prawda?
Nie wiem, kiedy przekroczyliśmy magiczne 2 tysiące, ale wiemy, że sesja nad Capim Stawem będzie sesją udaną. :)
Pewnie zahaczylibyśmy o jakiś piknik, bo widoki były doprawdy nieziemskie. Te góry w tamtą sobotę żyły wyjątkowo intensywnie. Klimat zmieniał się czasami w ciągu kilkudziesięciu sekund. Raz byliśmy w słonecznej krainie, a po chwili czuliśmy powiew późnej jesieni.
A jakie panoramy towarzyszyły nam w miarę osiągania wysokości?
Po prawej stronie Wyżni Kozi Staw (Vyšné Kozie pleso) jest na wysokości 2109 m n.p.m. a nad nim wznosi się Szczyrbski Szczyt. Choć na fotografii nie ujęłam go w całości, przytoczę tutaj kawałek babskiej historii związanej ze szczytem. W sierpniu 1908 r. Helena Dłuska i Irena Pawlewska-Szydlewska zdobyły Szczyrbski Szczyt i tym samym zapoczątkowały samodzielne kobiece taternictwo. Drogie Panie, nigdy nie przestanę w nas wierzyć! :)
Poniżej nas, pod Szczyrbską Przełęczą, niewielką część ogromnego lodowcowego kotła zajmuje Kolisty Staw (2100 m n.p.m.). A jako, że to polodowcowych staw, lód rozmarza na nim najdłużej, a może być tak, że utrzymuje się nawet przez całe lato.
Na podejściu od Capiego Stawu pod Bystrą Ławkę trzeba było włożyć trochę więcej energii niż do tej pory. Łagodny szlak ustąpił i zaczęły się kamienne schody. Może nie dosłownie, ale kolana i mięśnie nóg na pewno poczuły, że coś wyższego jest na rzeczy. ;)
Idę i zerkam trochę pod nogi, trochę na otaczające granity. Czuję ogromną przestrzeń, wiem, że jestem tylko kropką w tym szorstkim krajobrazie. Kropką, która za kilkanaście metrów wyżej przekroczy przełęcz i znajdzie się w zupełnie innym świecie. Ale o tym za chwilę.
Może zainteresuje Cię takżeTatry Zachodnie: Salatín-Baníkov-Hrubá kopa-Plačlivé-Ostrý Roháč-Volovec-Rákoň >>> Mała Fatra w jesiennej odsłonie >>>
Trochę zieleniny (uwielbiam!), trochę Capiego Stawu, Grań Baszt, a na ostatnim planie Rysy (to ten podwójny wierzchołek, dość wyraźny).
Bystra Ławka. Trochę żelastwa po drodze.
Zejście po drugiej stronie jest bardziej łagodne. A może nam się wydaje, bo po prostu schodzimy do doliny? ;) Ruch na szlaku jest dwustronny, więc czasami może robić się tłoczno i niebezpiecznie. Nam udało się uniknąć korków.
Parę kroków poniżej przełęczy postanowiliśmy rozbić obóz na skałach. Nie ze zmęczenia, ale po prostu, żeby posiedzieć, pooddychać i popatrzeć. A było na co!
Tatrzański spektakl nad Furkotnym Stawem.
Poniżej naszych stóp rozpościerała się Dolina Furkotna, tzn. tylko jej górne piętro, którego większą część zajmuje staw o tej samej nazwie, choć w pełnym brzmieniu to Wyżni Wielki Furkotny Staw. Jeden z najwyżej położonych stawów tatrzańskich (2145 m n.p.m.), w nim także przez długo utrzymuje się lód, jednak w tym roku opuścił dość wcześnie. Inaczej było 107 lat temu, kiedy to staw bez lodu utrzymał się tylko 10 dni w roku. Czy to nie sprawa ocieplenia klimatu? Są tutaj jacyś specjaliści od klimatu, którzy mogliby rozwinąć ten wątek? :)
Boczna grań Tatr Zachodnich. Na zdjęciu jej wysokość Ostra (2351 lub 2349 m n.p.m.), na drugim planie, rozpływający się w chmurach Krywań - narodowa duma Słowaków.
Podążamy dalej doliną, która podzielona jest na trzy części, a każda z nich ma inny charakter. Ta najwyższa otoczona jest skałami. Widok jest dość surowy, koloruje go jedynie barwa jeziora - cudna, głęboka i przezroczysta i żółć na kamieniach.
Na początku ubiegłego wieku jeden z węgierskich przewodników pisał, że jest to jedna z najbardziej romantycznych tatrzańskich dolin. I choć moje postrzeganie przestrzeni tatrzańskiej być może dalekie jest od romantyzmu, znalazłam charakterystyczny romantykom element. :)
Tym razem moje oczy nie kreują własnych kształtów! ;)
Zanim przejdziemy w niższe partie doliny, po drodze mijamy sporo turystów kierujących się w stronę Bystrej Ławki. Żółty szlak, którym podążamy od początku nie zaprowadzi wędrowców w inne rejony. Wcześniej pisałam, że przeniesie nas do innego świata. A jaki jest ten inny świat? Pełen soczystej zieleni!
Szybki brejk i kawałek grani Soliska, która oddziela Młyńską i Furkotną Dolinę.
Furkotna Dolina rozpieszcza nas widokami, a my upajamy się tatrzańskim latem. Każdy myśli o czymś innym. Bo komuś chce się złotego napoju albo po prostu jakiegokolwiek schłodzonego. Kogoś przypaliło gastro, a komuś siku się zachciało. Ale najchętniej to rozłożylibyśmy kocyki na polance i oddali się leniuchowaniu. I te nasze zachcianki myślowe wkrótce będą miały szansę się spełnić. No, może poza kocykiem.😉
Dochodzimy do rozstaju dróg przy Škutnastej polanie i pędzikiem wspinamy się w kierunku Chaty pod Soliskiem. Krótkie, ale dające w kość podejście, wynagradza nam zimny napój w kolorze czekolady. 😉
Zamiast kocyka - kolorowy kamień - żeby nie było! i każdy miał swój! - bo sprawiedliwie. ;) Zamiast czatowania między kamieniami i kosodrzewiną - ekskluzywna toaleta, jak na tatrzańskie warunki. Zamiast myślenia o jedzeniu - szama na 102! I krótka drzemka w promieniach słońca, z widokiem na granatowe chmury na horyzoncie. Bezcenne chwile!
Schronisko pod Soliskiem (1840 m n.p.m.) i zbocza Skrajnego Soliska.
I chciałoby się jeszcze poleżeć i oddać się błogiemu nicnierobieniu. W perspektywie kolejnego podejścia, takie rozwiązanie byłoby całkiem przyjemne. Ale po godzinie zbieramy nasze odgniecione na kamieniach kości, chowamy resztki biwaku do plecaków, udajemy się na ostatnie cywilizowane siku, stajemy oko w oko z niedźwiedziem i ruszamy dalej w stronę Skrajnego Soliska.
Drogowskazy pokazują 50 minut podejścia, mapa niecały kilometr. Czyżby ostatnie podejście miało dać nam w kość? A jakże! :) Ale my, niestrudzeni i trochę dzisiaj już wytrenowani, mijamy licznych turystów i po kilku chwilach stajemy na szczycie. I tym samym kończymy wszystkie zaplanowane podejścia, uff… :)
Widoki ze szczytu. W oddali Szczyrbskie Jezioro.
Na szczycie sporo osób, po drodze także. Dużo rodzin z dziećmi i mniejszym doświadczeniem. Bliskość szczytu od wyciągu znajdującego się przy schronisku i restauracji kusi. A podejście, choć krótkie, wymaga sporo wysiłku.
Droga krzyżowa... ;)
Krótka trasa daje także możliwość spojrzenia na kawałek Młyńskiej Doliny z góry. Tym razem matka natura jest dla nas bardziej łaskawa i pozwala nacieszyć oko. A jest czym!
Młyńska Dolina. Staw nad Skokiem, poniżej Wodospad Skok i Grań Baszt.
Idę, odwracam się, mówię: do widzenia!
Schodzimy do schroniska i decydujemy się na zejście niebieskim szlakiem, który biegnie między wyciągami. Mogliśmy wybrać zejście szlakiem niebieskim do Škutnastej polany, a stamtąd żółtym, który prowadził nas z Bystrej Ławki i dalej czerwonym. Jednak wybraliśmy drogę na skróty. Chyba zmęczenie dało się we znaki i temperatura także. Bywało, że rozpływaliśmy się w słońcu. Ale wolę to słońce od deszczu. Całe szczęście dobre prognozy utrzymały się, a granatowo-szare chmury stanowiły jedynie ciekawy element krajobrazu.
Czy Wy też często obracacie się w czasie zejścia?😉
Troszkę Szczyrbskiego Jeziora i moje kochane tatrzańskie dziki! ;)
Autorem trasy jest Manio. Manio to górski dzik. Całe szczęście lubi też prowadzić samochód. Nawet po całodniowej wyrypie tryska energią. Jest świetnym kierowcą i ja na tylnym siedzeniu usypiam jak bobas. I z pewnością nie przez zmęczenie, a komfort jazdy. :)
Link do mapy: https://mapa-turystyczna.pl/route/mkxm
I jeszcze rzut na naszą trasę:
Z górskimi pozdrowieniami
Agnieszka
Może zainteresuje Cię także
Tatry Zachodnie: Salatín-Baníkov-Hrubá kopa-Plačlivé-Ostrý Roháč-Volovec-Rákoň >>>
Mała Fatra w jesiennej odsłonie >>>
Z górskimi pozdrowieniami
Agnieszka
Może zainteresuje Cię także
Tatry Zachodnie: Salatín-Baníkov-Hrubá kopa-Plačlivé-Ostrý Roháč-Volovec-Rákoň >>>
Mała Fatra w jesiennej odsłonie >>>